Recenzja filmu

Heaven in Hell (2023)
Tomasz Mandes
Magdalena Boczarska
Simone Susinna

Trudne sprawy

"Heaven in Hell" niby pochodzi z szufladki z napisem "film fabularny", lecz taki psotnik z Mandesa, że jego dzieło częściej przypomina erotyczny klip, rozciągniętą reklamę samochodowej marki lub
Trudne sprawy
Tomasz Mandes, ambasador rodzimej erotyki i polskiego kina, nasz człowiek na Złotych Malinach, nie ustaje w staraniach, byśmy szybko o nim nie zapomnieli. Nie zdążyliśmy ochłonąć po seansie współreżyserowanej przez niego trylogii, na którą składało się tytułowe 1096 dni, a już prowokuje i kusi: "Ze mną nie uciekniesz?!". Uciekłem więc z reżyserem, uciekliśmy razem daleko. Gra słów z plakatu nie kłamie: uciekając na Hel, znaleźliśmy się w hellu.



"Heaven in Hell" niby pochodzi z szufladki z napisem "film fabularny", lecz taki psotnik z Mandesa, że jego dzieło częściej przypomina erotyczny klip, rozciągniętą reklamę samochodowej marki lub turystyczną ofertę sponsorowaną przez pomorski fundusz filmowy. Najpewniej jest tym wszystkim po trochu: fantazją o miłosnym bezczasie rodem z turystycznej reklamy. I o to chodzi – strofuję się w myślach – mamy przecież do czynienia z historią wakacyjnego romansu. Solidny poryw serca to ma do siebie, że zatrzymuje zakochanym kalendarze i zegarki. Tutejszy poryw serca ma tę moc, że porywa również realia: prawdę miejsca i czasu, punkty odniesienia (obowiązki zawodowe), które ludzkopodobne figury czynią ludźmi z krwi i kości, osadzają ich w społecznym kontekście, komplikują motywacje, nierzadko podbijając przy tym fabularną stawkę. Jak się rzekło: tutejszy poryw serca okazuje się jednak niezłym rabusiem.

Znów trafiamy do świata fantazji, przyjemnej jak przyjemne bywa spotkanie z wielkim przystojnym Włochem. Włoch (stworzony do tej roli Simone Susinna) i w kitesurfing potrafi, i podjedzie po ciebie motorem, i przypnie cię do spadochronu, do którego on sam jest już przypięty. Zaraz też gdzieś spadochron porzuci, by przez długie godziny spacerować z tobą po piasku. Nie musicie przy tym rozmawiać. Ograniczycie się do półzdań, by nie niszczyć flirtu i nie zagłuszyć muzyki w tle. Na półzdaniach zbudujecie miłość. Lecz wcześniej jeszcze legniecie na piasku. Seks w piasku nie zedrze ci naskórka. To dzięki Włochowi. Na imię ma Maks i da ci maksymalną przyjemność. Z takim kaloryferem i z równie płomiennym spojrzeniem o rozgrzanie nietrudno.

 

Ekstazy przeżywa tu o 15 lat starsza od Maksa Olga (zważywszy na charakterologiczną materię, Magdalena Boczarska dokonuje tu aktorskich cudów). Żyjąca w pałacu (ni mniej, ni więcej), lecz samotna wdowa jest również matką obrażonej dwudziestokilkulatki (Katarzyna Sawczuk). Kiedyś Włoch miał z córką romans, o czym Olga nie może się dowiedzieć. Nasza bohaterka pracuje jako trójmiejska sędzina, Maks jest świadkiem w sądzonej przez Olgę sprawie, o czym ta również nie wie. Tajemnic co niemiara. Łatwo o nie w świecie, w którym się nie rozmawia. Jeśli się rozmawia, to głównie po to, by zaognić matczyno-córczyne konflikty, których teraz rozwiązać się nie da, bo rozmawia się za krótko. O problemie porozmawia się później. W międzyczasie należy pouczestniczyć w erotycznych igraszkach. Filmopodobna fantazja nie może trwać przecież krócej niż 120 minut, co to to nie, ani słowa, a sio!

Fantazja, reklama i teledysk niebezpiecznie zbliżają się zatem do dramy, w której ktoś musi zejść ze sceny, by ktoś inny musiał pocierpieć i pokrzyczeć w stronę zachodzącego słońca. Na zdjęciach stale współpracującego z Mandesem Bartka Cierlicy słońca znów jest sporo. Często razi w oczy. Za to wygląda ładnie, prawie jak w reklamie Kinder Bueno. Promienie słońca nie zasłaniają jednak fabularnych szwów. Tematy ważne, a nieraz tabuizowane: różnica wieku zakochanych, nieprzepracowana żałoba czy miłosne uczucie skryte pod płaszczykiem kumpelskiej relacji, zatrzymują się na głębokości "Trudnych spraw". Przyjemność dojrzałej kobiety? Istnieje, jest obficie sugerowana, lecz dłużej nie wolno o niej, tfu tfu, mówić.


Dotarliście do końca, widzicie więc trójkę w poniższej ocenie. Zawdzięczacie ją Januszowi Chabiorowi, temu aktorskiemu zwierzęciu o diablim spojrzeniu. Z drugiego planu winduje tutejsze dialogi na komediowy poziom obcy reszcie filmu. Nasz lokalny mistrz zła i wcielenie cynizmu jako przyjaciel Olgi okazuje się najbardziej sprawczą postacią "Heaven in Hell", postacią błyskotliwie dowcipną, katalizatorem najszczerszych salw śmiechu na kinowej sali. Najjaśniejszy punkt całości? Jeśli nie liczyć dającego po oczach słońca. Oglądajcie więc z mocnym przymrużeniem oka.
1 10
Moja ocena:
3
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones